piątek, 4 lipca 2014

Twelve.

"Kiedy nasze dusze zostały zapoznane
Żadne z nas nie podejrzewałoby
Przez co będziemy przechodzić
Wzlatując i upadając

Będąc w piekle, będąc ponad
Płacząc o pomoc, płacząc o miłość
Kiedy ciemność śpi obok ciebie
A poranek jest daleki
Chcę chwycić twoją dłoń i cię poprowadzić
Parov Stelar - Shine"

-To nie będzie bolało. Załatwię to szybko, dobrze? - gruby, męski głos przedarł się do mojego umysłu i począł wiercić tam dziurę ogromną jak ocean.
-Nie chcę. - szepnęłam, jednak mężczyzna wyjął broń i zaczął we mnie celować. Jego błękitna maska zadrżała na wietrze i jedną dłonią zaczął mocniej przywiązywać ją do swojej twarzy.
Wykorzystałam ten moment. Odwróciłam się tak szybko jak potrafiłam i nie patrząc za siebie zaczęłam biec. Paniczny strach ogarnął moje trzęsące się z zimna ciało. Dopiero teraz zauważyłam, że biegłam boso. Zmarznięte stopy co jakiś czas wpadały w poślizg na lśniących kafelkach. Budynek w którym się znajdowałam wyglądał jak szpital... a konkretniej Lennox Hill Hospital. Znajome gabinety, korytarze, pokoje, teraz wydały mi się zupełnie obce i nie wiedziałam co robić dalej. Przystanęłam na chwile, kiedy na swojej szyi poczułam ucisk.
-Koniec zabawy. Ptaszek wpadł do klatki. - wyszeptał mężczyzna i przycisnął broń do mojego spoconego czoła.
-Stój. - powiedział spokojnie mężczyzna, wychodzący zza rogu. - Ja to zrobię.
Mężczyzna posłusznie opuścił broń i osunął się w bok, tymczasem ten drugi wyciągnął błyszczącą broń i jedną ręką przytrzymując swoją fioletową maskę zaczął celować. Po pomieszczeniu rozległ się huk i ciało opadło na ziemię.
-Żyje. - szepnęłam przez łzy.
"Fioletowa maska" chwile wpatrywała się w swojego ociekającego krwią kolegę, leżącego na ziemi, po czym cofnął się do tyłu i podniósł swoją torbę rzuconą obok.
-Dlaczego go zabiłeś? - chwilę stał w ciszy, nie unosząc spojrzenia znad brudnych butów.
-Obiecałem, że będę cię bronił. Obiecałem, że będzie dobrze.
-Komu? Komu obiecałeś?
-Tobie. - odpowiedział i odwrócił się w stronę wyjścia.
Przez otwarte okno do pomieszczenia znów wpadł podmuch wiatru. Moje długie włosy zakryły twarz i jak szalone zaczęły tańczyć na wietrze. Mężczyzna z każdą chwilą oddalał się i tylko moje nogi nie chciały zrobić żadnego kroku. Stałam znieruchomiała, jak spłoszona sarna, ogłupiała, patrząca na swojego wybawce.
-Wiem kim jesteś! - krzyknęłam w kierunku mężczyzny. Zaciekawiony odwrócił się tak szybko, że kaptur zakrywający jego włosy, prawie spadł.
-Jesteś najbardziej denerwującą osobą jaką znam, nienawidzę cię, ale... jednocześnie nie wyobrażam sobie bez ciebie życia...
Zdrętwiałe nogi zadrżały i mijając krew rozlaną po podłodze, podeszły do "Fioletowej maski"
-Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia, bo kocham cię. Kocham cię Justin! - jego oczy zaiskrzyły i chłopak niestarannie chwycił mnie w talii.
-To...jest głupie. - szepnął, ale udałam, że tego nie słyszę...dla mnie ta chwila była idealna...

POV Nicole 
Delikatny pocałunek w policzek rozbudził mnie ze snu. Jak w tajemniczym transie wciąż leżałam na niezidentyfikowanym obiekcie i z wielką satysfakcją wdychałam zapach tego kogoś lub czegoś. Głośno westchnęłam i powoli przetarłam zaspane oczy. Przede mną ukazał się w tym momencie chyba najpiękniejszy widok na świecie. Brązowooki chłopak z uśmiechem wpatrywał się we mnie, a jego bląd włosy chaotycznie ułożone na wszystkie strony, co jakiś czas przykrywały jego czoło i zabawnie wchodziły do jego oczu. Po chwili jednak uśmiech Justina znikł, a jego oczy zwrócone były już w całkiem innym kierunku. Z grymasem wstałam z jego kolan i poprawiłam pogniecioną bluzkę.
Był tu, całował mnie, pozwalał żebym na nim leżała, uśmiechał się...ale w przeciągu jednej sekundy potrafił zniszczyć mój humor...
-Przepraszam. - burknęłam nie patrząc na chłopaka. - Mogłeś mnie obudzić.
-To nic takiego.
-No pewnie. - przewróciłam oczami i szybko wstałam z krzesła.
-Wołali cię do jej sali. Jej stan się poprawił.
-Dzięki. - odpowiedziałam i niepewnie podeszłam do sali numer 220.
Cicho zapukałam i drzwi uchyliły się. W środku stała młoda pielęgniarka i dwóch lekarzy. Ellen leżała pół przytomna na łóżku i co jakiś czas poprawiała rude włosy spięte w kucyka. Po jej twarzy od razu poznałam, że nie słuchała mężczyzn. Miała wysokie mniemanie o sobie i zapewne twierdziła, że nikt nie zapewni jej takiej opieki, jak ona sama. Kiedy tylko zobaczyła mnie w drzwiach jej wyraz twarzy zmienił się. Na policzki wystąpiły rumieńce, ale nie te spowodowane zawstydzeniem...to były rumieńce gniewu. Cała jej twarz zrobiła się czerwona, a oczy pociemniały. Myślałam, że karze mi wyjść, zrobi obrażoną minę i odwróci się tyłem, ale ona tylko spokojnie potarła ręce i poprosiła lekarzy o wyjście.
Przestraszona podeszłam do jej łóżka i usiadłam na krześle obok. Jej sala była jak na Mount Sinai Hospital bardzo przytulna. Błękitna firanka powiewająca na wietrze, śnieżno białe ściany, białe łóżko z metalowymi okuciami i kilka poduszek starannie ułożonych pod głową Ellen.
-J-jak się czujesz? - wyjąkałam patrząc na swoje dłonie. Zaśmiała się gorzko i pokręciła głową.
-To przez ciebie tu jestem. - burknęła
-Przeze mnie? - odparłam ze strachem? 
-To ciebie ktoś chce zabić, ale nie rozumiem czemu ten ktoś miesza w to mnie...
-Ja...
-Po co tu przyszłaś? - przerwała mi.
-Nie darowałabym sobie gdyby tobie coś się stało, a ty...my...
-Oj daj spokój! Nie gadałyśmy na tyle długo, że dałabyś sobie beze mnie radę!
-Ellen...proszę cię. Powiedz mi o co ci do cholery chodzi! Czemu tak mnie nienawidzisz?!
Nerwowy chichot uszedł z jej ust i dziewczyna opadła na łóżko.
-Na prawdę nie wiesz?
-Oczywiście, że nie...dawniej rozwiązywałyśmy problemy razem, pamiętasz? Teraz po prostu odwróciłaś się i odeszłaś...
-Każda nies­pełniona miłość rodzi za sobą niena­wiść i cierpienie.
Posłałam jej skonsternowane spojrzenie i zamilkłam jakby czekając co powie dalej. 
-Idź już. - stwierdziła, a w jej brązowawych oczach dostrzegłam łzy.
-Ellen...ja nie rozumiem...
-Nie rozumiałaś tak długo, więc czemu miałabyś zrozumieć dzisiaj?
-Wrócę... później. - wyszeptałam wstając z krzesła. Może faktycznie coś ominęłam? Może miała powód by mnie nienawidzić?

Powoli opuściłam mały pokoik i wyszłam na pusty korytarz. Justin stał oparty o ścianę i pogrążony we własnych myślach nucił jakąś nikomu nieznaną melodię. Cicho kaszlnęłam dając mu do zrozumienia, że już jestem i przeszłam koło niego. Zagubiona wyszłam na duży parking i rozejrzałam się w koło. Wydawało mi się, że starsi ludzie spacerujący za ręce drwią ze mnie, dzieci podbiegające do swoich rodziców mówią o mnie, a samotni mężczyźni ubrani na czarno zaraz wyciągną broń i będą chcieli mnie zabić... Drżąc z zimna zapragnęłam znów znaleźć się w moim mieszkaniu, zadzwonić do Wandy, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Równą minutę wpatrywałam się w zegarek na mojej dłoni i dopiero gdy wskazówka minęła 5 minut po dziewiątej, ze szpitala wyszedł Justin. Nie spieszył się. Szedł powoli i rozglądał się w koło. Nie wiedziałam czy patrzył na mnie, bo gdy tylko usłyszałam dźwięk otwierającego się samochodu, jak spuszczony ze smyczy pies wbiegłam do środkach. Poczułam się, jakbym była nawet niewolnikiem Justina Biebera. Nie miał takiego prawa. Był zwyczajnym policjantem.
Chłopak wsiadł do auta i szybko odjechał. Nagle mu się spieszyło?
Zamyślona wpatrywałam się w szybę. Znów cisza... On znów nic nie powie. Sam odsunął się. Dał mi do zrozumienia, że nie potrzebuje mnie w swoim życiu. Dla niego liczyła się praca, a ja byłam problemem przez który mógł stracić posadę.
Będę musiała spotkać się z ojcem, pomyślałam. Porozmawiać z nim o Carolinie...
Będę musiała pojechać do Wendy, spotkać się z nią.
Będę musiała wrócić pełnią serca do pracy...
I przede wszystkim będę musiała zapomnieć o Justinie Bieberze.
Podjechaliśmy pod mój blok. Zabudowana okolica nie oferowała ogromnego parkingu, czy prywatnych garaży, posiadała jedynie mały parking w tym momencie skutecznie zapełniony przez auta. Justin chwile krążył po okolicy, ale w końcu zdecydował się stanąć kilka ulic dalej.
Gdybym sama miała przemierzać tę okolicę moje nogi wykonały by kilka kroków i padłyby jak nie żywe na szary beton. Wkoło unosił się natrętny zapach zgnilizny i moczu. Przedzierał się głęboko przez nos do mózgu i powodował u człowieka coś w rodzaju transu. Znakomicie zastępował narkotyki czy dym papierosowy, bo nawet Justin zasłaniając twarz dłonią, nie myślał o wyjęciu ukochanej paczki papierosów. Dopiero po skręceniu w prawo zapach uszedł, ale i tam czekały przykre niespodzianki. Prawie nagie murzynki biegające po ulicy i goniące swoich rozgniewanych chłopaków, zapłakane dzieci błagające o kilka groszy i sklepikarze natrętnie wciskający tandetne produkty. Idąc tą zatłoczoną uliczką, człowiek prędzej pomyślałby, że jest w niewielkim miasteczku w Afryce, a nie w Stanach Zjednoczonych, w Nowym Jorku. Któż pomyślałby, że na granicy Manhattanu, najbogatszej dzielnicy NY, znajduje się świat w tak zapłakanym stanie. Kilku wysokich, czarnych mężczyzn wpadło na mnie, a z ich towarzystwa wyciągnęła mnie dopiero silna dłoń Justina.
-Nic ci nie jest?
-Boje się. - odszepnęłam, ale widocznie tego nie usłyszał, bo zmarszczył brwi, jednak kiedy chciałam już powtórzyć swoje słowa, mocno ścisnął moją dłoń.
-Daj posłuchać. - spokojnie powiedział, a ja pochłonęłam się myślą, czego chciał posłuchać? Gwaru samochodów, rozmowy ciemnoskórych ludzi, krzyku dzieci, płaczu... czego można słuchać na granicy Bronxu? Po chwili Justin znów chwycił moją dłoń i nachylił się do mnie jakbyśmy byli parą, jakby za moment miał mnie pocałować i ten sam głupi dreszcz przeszedł moje ciało. 
-Teraz skręcimy w lewo. Rozumiesz?
-Moje mieszkanie jest dalej. - odburknęłam, zdając sobie sprawę ze swojej złudnej nadziei.
-Nicole. Ktoś nas śledzi. Udawaj, że wszystko jest ok.
Wszystko ok? Och tak! Pewnie! Ktoś nas śledzi, ale to pikuś! Ten sam człowiek nawiedza mnie codziennie w koszmarach, a jego parę przeraźliwych oczu widziałam już kilka razy. Spokojnie to nie bazyliszek. Na szczęście jego wzrok nie zabija. Za to jego nóż, jego broń....tak czy inaczej to nic takiego, czyż nie?!
Szalony umysł płatał figle, a najczarniejsze scenariusze, co jakiś czas dawały o sobie znać, nogi jak zwykle zdrętwiały i byłam też pewna, że pobladłam. Ale szłam. Szłam mocno ściskając dłoń Justina i głęboko oddychając. Słyszałam jego pytania i monolog jaki przeprowadzał sam z sobą, bo ja najzwyczajniej nie słuchałam go. Nasłuchiwałam kroków, a gdy te po chwili stały się jeszcze głośniejsze miałam wrażenie, że upadam.
Justin chwycił za swoją kurtkę i zwinnym ruchem wyjął czarną połyskującą na słońcu broń. Szybko odwrócił się i jednym ruchem powalił nieznajomego. Głośno pisnęłam i jak spłoszony ptak skryłam się w cieniu.
-Kim jesteś?! - krzyknął Justin dociskając broń do skroni mężczyzny.
-Spokojnie! Stary złaź ze mnie, bo zaraz zza rogu wyjdzie mój kumpel i coś ci zrobi, bo będzie myślał, że jesteś zabójcą!
-Więc z kimś współpracujesz?
-Bieber! Jestem z policji stanowej! W kieszeni mam odznakę! - wrzasnął mężczyzna, a ja wyszłam z ukrycia i stanęłam za Justinem. Ten nie odrywając broni od głowy powalonego, wyciągnął z jego kieszeni błyszczącą odznakę i zaczął ją oglądać. W między czasie zza rogu wyszedł kolega leżącego na ziemi policjanta i popijając kawę kupioną przed chwilą zaczął się głośno śmiać.
-A nie mówiłem, że Bieber to kawał sprytnego skurczybyka?! - wrzasnął grubym i denerwującym głosem stając nad tamtym. - Stan Donson. - powiedział podając Justinowi dłoń.
-Czego chcecie? Kto wam kazał? - wybełkotał Justin nie podając mu ręki.
-Czy zejdziesz ze mnie? - wyszeptał młodszy policjant leżący wciąż na ziemi i przygnieciony ciężarem Biebera.
-Ależ Chuck nieźle wyglądasz tam na dole! - krzyknął Stan zaczepiając kolegę butem.
-Kto was przysłał?! - wrzasnął tym razem Justin wstając z policjanta i kopiąc go w brzuch.
-A kto mógł? - powiedział Stan patrząc na w zwijającego się z bólu Chucka.
-Styles. - wysyczał przez zęby Justin i złapał mnie pod ramię. - Jak widzicie świetnie sobie radzę więc niech Harry zajmie się swoimi sprawami. 
Chłopak pociągnął mnie ponownie na główną ulicę i przyspieszył kroku.
-Ej, ej spokojnie. - dobitnie powiedziałam, kiedy uścisk Justina pogłębił się. 
-Zabije skurwiela. - warknął, a ja nie odezwałam się.
Chłopak puścił moją dłoń dopiero gdy znaleźliśmy się na znajomej ulicy. Weszliśmy wspólnie do małego mieszkania i nagle zrobiło się tu tak spokojnie. W dodatku on stał za mną i nie wiedziałam czy w tym momencie mnie nienawidził, ale poczułam się dobrze i nareszcie spokojnie. Stanął w drzwiach i rozejrzał się w koło jak po nieznajomym miejscu. Jeszcze raz prześledził wzorkiem małą kremową kuchnie i połączony z nią zielonkawy salon. W mieszkaniu zdawało się pachnieć spalenizną, co wywołało u mnie zarówno zdziwienie jak i zdegustowanie. Nie lubiłam tego zapachu. Powoli podeszłam do okna i zamknęłam je z hukiem, miejąc nadzieję, że to stąd dociera ten zapach. Kiedy odwróciłam się Justin wciąż stał w miejscu i zdawał się zastanawiać co ma zrobić.
-Może wejdziesz? - zapytałam całkiem nieobecna. Jeszcze tydzień temu leżał na mojej kanapie jak stary, dobry przyjaciel, oglądając mecz. Dziś bał się przekroczyć próg mojego mieszkania?
-Nie wiem czy powinienem. - odpowiedział, a ja pokręciłam z rozczarowaniem głową. Zaśmiałam się nerwowo i weszłam w głąb mieszkania.
-Na prawdę tego nie widzisz? Nie widzisz tego Justin?! - krzyknęłam opierając się o ścianę. - Nie mam nikogo! Nie mam nikogo komu mogłabym zaufać, kto by mi pomógł...nie mam...i myślałam, że chociaż ty...
-To nie za dobry pomysł...ja...
-Ty, ty, ty! Długo zastanawiałam się czemu mężczyzna taki jak ty jest samotny i wiem! Jesteś  samolubem! Myślisz tylko o sobie!

POV Justin
Ja samolubem? Cholera ma racje! Jestem nim! Jestem samolubem, bo odkąd poznałem tę dziewczynę...nie chciałem się nią z nikim dzielić. Tak, to jak najbardziej objaw bycia samolubnym. Stanąłem na środku jej mieszkania i popatrzyłem na nią z obawą. Co mam powiedzieć? To taki moment, że powiesz jedno słowo za dużo i albo wygrywasz, albo tracisz swoją szansę.
-Czego ty chcesz Justin? O co ci chodzi? - szepnęła.
-Chodzi mi o ten absurd! - wyrzuciłem ręce przed siebie i zdenerwowany głośno wypuściłem powietrze. Dobrze wiesz, że teraz jesteś przestraszona, jesteś zdenerwowana i... szukasz obrońcy, bohatera... a ja jestem najbliżej. Ale wiesz, kiedy to ucichnie przejrzysz na oczy. Jestem nikim Nicole... - zrobiłem krótką pałze odrywając od niej wzrok i patrząc w bok. - Ale ja bym chciał... chciałbym ci pomóc. Chciałbym zawsze ci pomagać...tylko, że to będzie błąd...
Uniosłem wzrok znów zanurzając się w otchłani jej zielonkawych oczu i poczułem się nieswojo.  Patrzyła na mnie w ciszy i widać było, że analizuje moje słowa.
-Popełniłam wiele błędów i nie zawsze żałowałam... Nie odpychaj mnie Justin. - szepnęła i zdawało mi się, że z każdą chwilą była coraz bliżej... ale może to ja w jakiś magiczny sposób przysuwałem się do tej dziewczyny? Może działała na mnie jak magnez? I może właśnie nasze dwa, zupełnie przeciwne bieguny powinny się połączyć?
-Nie odpycham cię Nicole. - Pomimo ogromnego ścisku w żołądku zdecydowałem się wreszcie powiedzieć jej coś. Coś co przynajmniej na jakiś czas pozwoli mi zatrzymać ją u swojego boku. - Potrzebuję cię. - stwierdziłem i ująłem twarz dziewczyny w dłonie. Nie odpowiedziała. Stanęła na palcach jak mała dziewczynka i musnęła delikatnie moje usta, a po chwili jej delikatny pocałunek stał się pełen pożądania i czegoś w rodzaju mieszanki wybuchowej doprowadzającej do eksplozji w twoim żołądku, umyśle, a przede wszystkim sercu. To było to. To była miłość i teraz już to wiedziałem.

POV Nobody's
Justin z trudem oderwał się od dziewczyny. Nareszcie miał ją w swoich ramionach i czuł się spełniony. A ona? Zamarzyła o tym już pierwszego dnia, ale była raczej młodym człowiekiem dążącym do sukcesu. Miała być bogata i najwidoczniej nieszczęśliwa jak jej matka. Nicole nie kochała Davida i zrozumiała to dowiadując się o jego zdradzie. To jej nie zabolało. Może nawet jej umysł podpowiadał jej, że z każdym dniem oddalają się od siebie, ale zdawała się tego nie widzieć dla dobra ich związku. Nie chciała być kurą domową. Nie zwracała uwagi na kłótnie o to gdzie jest jej miejsce. Ale teraz już to wiedziała. Jej miejsce było tu. U boku tego pozornie zwykłego policjanta. Zakochała się w nim takim. Uwielbiała obserwować jak myszkuje w papierach, jak cicho mruczy gdy zasypia i jak zabawnie wystukuje i nuci piosenki.
-Muszę jechać. Zrobiło się późno. – szepnął, a ona nerwowo zagryzła wargę. Chciała coś powiedzieć, ale tylko pokręciła ze smutkiem głową i zrobiła krok w tył posyłając mu łagodny uśmiech. Nie patrzyła na niego, ale czuła na sobie jego spojrzenie. Czuła się inaczej niż zwykle. Nie patrzył na nią jak na ofiarę, czy świadka. Patrzył na nią jak na kobietę, której pragnie mężczyzna.
-Muszę jechać. – powtórzył jakby zachęcając sam siebie.
-Wiem. – odpowiedziała nie wiedząc co może zrobić żeby go zatrzymać.
-Jestem potrzebny na mieście.
Westchnęła głęboko i po raz kolejny spuściła wzrok. Wcale nie wyglądał jakby chciał odjechać, a ona nie wyglądała jakby chciała zostać tu sama.
-Nie chcę żebyś jechał. – szepnęła, a z jej ust uszedł delikatny jęk.
Zdziwiła się kiedy złapał ją za rękę. Delikatnie uniósł jej dłoń, wewnętrzną częścią do góry i pocałował w nadgarstek. Muśnięcie warg, słodki oddech na skórze i zapach tego mężczyzny, co za słodka tortura.
-Nie mogę zostać. To zły pomysł.
-Dlaczego?
-Dlatego. -  Znów pocałował jej nadgarstek, a z każdą chwilą jego wargi znajdowały się coraz wyżej. – I dlatego. – szepnął muskając jej usta i robiąc kilka kroków w tył.
Zaśmiała się. Miał na nią okropny wpływ. Wystarczyło, że stanął tak blisko niej i znów traciła zmysły, zapominała jak się oddycha, jak się mówi, a nawet jak się stoi. Była przy nim miękka.
Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. Stała tam osłupiała, a kiedy wyszedł nie odeszła od drzwi. Jak wierny pies ześlizgnęła się po ścianie na ziemie i rozmarzona pochłonęła się myślami o Justinie.
                                              
                                                                 ~*~
Od razu po wyjściu z jej mieszkania Justin przybrał minę surowego gliny. Stwierdził natychmiast, że byłby niezłym aktorem, bo w jego sercu właśnie odbywał się najgłośniejszy koncert jaki w życiu słyszał, a jednak jego niepozorna twarz wszystko skryła pod maską bezlitosnego policjanta. Chłopak zamienił kilka słów z policjantami siedzącymi na schodach. Właściwie miał zamiar dać upust swoim emocjom i zabić krzykiem tych małolatów, ale wybrał na swój worek treningowy innego osobnika. Z radością co jakiś czas przenikającą przez surową minę, zszedł po schodach i jak huragan wybiegł z budynku. Był spóźniony na nocną zmianę. Rozejrzał się w koło i wsiadł do auta. O dziwo nawet nie miał w planach wyjąć papierosa. Ze spokojem stanął na parkingu pod budynkiem policji i przeżuwając gumę miętową wszedł do środka. John z którym miał się zmienić zmianą nawet nic nie mówił. Justin posłał mu szeroki uśmiech, a ten od razu pojął szczęście przyjaciela. Pomruczał jedynie coś pod nosem i bąknął cicho, że zarówno Harry jak i Glickman są w budynku. Justin uśmiechnął się chytrze. Zaraz rozpocznie swoją ulubioną zabawę i nie może się już doczekać. Chłopak oparł się o poręcz przy schodach i cierpliwie czekał udając zajętego przeglądaniem papierów. Minęło jakieś 10 minut i po korytarzu rozległ się krzyk pana Stylesa. Ten obrzydliwy osobnik schodził po schodach i właściwie jeszcze nie odchodząc od biura również swojego szefa Glickmana zaczął składać na niego skargi i użalać się sam nad sobą. Powoli uniósł rozczochraną głowę i dojrzał Biebera stojącego na najniższym stopniu.
Posłał mu rozgniewane spojrzenie, z którego Justin zadrwił i szybko zszedł na dół. Z wyższością stanął blisko Biebera, po czym zaczął głośno i wyraźnie wykrzykiwać mu w twarz swoje codzienne bzdury.
-Zabiję cię sukinsynu! Wydaję ci się, że możesz wszystko debilu?! – krzyknął wytykając przed siebie długi palec i machając nim przed twarzą Justina. – Otóż nie! Jesteś nikim!
Justin zaśmiał się i odłożył papiery na stoliku obok. Zabawa się zaczyna, pomyślał.
-Oj Harry mylisz się. Ja mogę wszystko. W przeciwieństwie do ciebie jestem tu, bo jestem dobrym gliną, a nie bo mam znajomości. – odpowiedział Bieber mijając Stylesa i stając o krok dalej.
-Twój ojciec był policjantem, a chcesz mi wmówić, że jesteś tu bo masz talent. – chłopak głośno się zaśmiał, a Justin odwrócił się tyłem. – Zabawne Bieber, nie powiem. Wciąż zastanawiam się czemu dostałeś ten awans.
-Chcesz wiedzieć czemu?
Nie odpowiedział. Bał się. Justin z uśmiechem wymierzył tylko jeden cios w brzuch przeciwnika, a ten poległ.
-Ahhh Styles z tobą nie ma nawet zabawy. – powiedział z udawanym smutkiem i schylił się do leżącego w policjanta. W koło jak zawsze stała już grupa młodszych policjantów. Wszyscy w tym budynku za wzór mieli Justina i każdemu odpowiadały jego ciągłe sprzeczki z Harrym. Obserwowali ciosy, jego styl mówienia i jego taktykę, a on tego nieświadomy, po prostu dobrze się bawił.
Justin z ogromnym uśmiechem wyciągnął z ust gumę do żucia i niby to przypadkiem przykleił ją do czoła zwijającego się z bólu Stylesa.
-Musisz być naprawdę głupi posyłając dwóch niedoświadczonych policjantów na przeszpiegi. Ostrzegam. Jeszcze raz, a zabije cię Harry. Rozumiesz?
Znów nie odpowiedział, ale na Justinie nie zrobiło to wrażenia. Ostrożnie podniósł Stylesa i jak niezwykły prezent pchnął go w ręce młodego policjanta umierającego ze śmiechu.
Chłopak już miał odchodzić kiedy ponownie usłyszał jego cichy głos. 
-Zabije tę twoją dziwkę. – wysyczał przez zęby Harry, wyrywając się z objęć żółtodzioba i robiąc kilka kroków w stronę Justina.
Zaciekawiony Bieber odwrócił się i posłał mu zdziwione na pozór spojrzenie.
-Sorry, ale nie korzystam. – odpowiedział, na co w sali odezwał się gromki śmiech.
-Nie bądź głupi Bieber. Oni nie wiedzą, ale ja wiem. – parsknął wskazując na zgromadzonych. – Najpierw ostro ją przelecę, a potem zabije. Zabije jak psa.
Justin głośno się zaśmiał, po czym podszedł tak blisko Harrego, że słyszał bicie jego serca.
-Ja już przeleciałem twoją dziewczynę, więc nawet w tej konkurencji wygrałem. – odpowiedział z wyższością i pchnął mężczyznę, a tłum rozstąpił się na boki. – A jeśli tylko ją tkniesz, albo jeszcze raz nazwiesz ją dziwką… hmmm chyba nie chciałbyś stracić takiej ładnej czupryny? – zachichotał mierzwiąc mu brązowe włosy.
Harry będąc w kompletnym szoku stał z początku jak słup, ale po chwili zaczął przez łzy uderzać w klatkę piersiową Justina, który niewzruszony odpychał każdy cios. W końcu mężczyźni upadli na ziemię. Zaczęli rzucać w swoim kierunku miliony przekleństw i ciosów. Z nosa Harrego powoli sączyła się krew, a na twarzy Justina widać było kilka rozcięć i siniaków. 
Nagle między widzów wszedł jeden, dość ważny gość. Stanął i przyglądał się, jak ojciec rozczarowany zachowaniem swoich pociech.
-Dość! - wrzasnął dopiero po chwili. -Bieber do mojego gabinetu!
Justin nie zrobiłby sobie nic z zachrypniętego głosu Glickmana, jednak jego przeciwnik jak oparzony słysząc jego surowy ton zerwał się na równe nogi i zrobił kilka kroków w tył. Starając ukryć się pod niesfornymi włosami wchodzącymi na jego twarz, zniknął wśród tłumu.
-Do gabinetu Bieber! - powtórzył Glickman i odwrócił się na pięcie.

Nareszcie upragnione wakacje! ŻYCZĘ WSZYSTKIM MIŁEGO WYPOCZYNKU!
Postaram się dodawać regularnie rozdziały, ale zobaczymy jak to wyjdzie :)
Dziękuję czytelnikom Lottery i na prawdę przepraszam za długą nieobecność.
Chciałabym was poinformować, że od następnych rozdziałów zamierzam pisać w Nobody's POV, czyli tak zwanej 3 osobie. Po prostu wydaje mi się, że tak mi się łatwiej, szybciej i przede wszystkim lepiej pisze. O ocenę proszę Was. Może czasem korzystałabym z Nicole/Justin POV...
Proszę o choćby krótki komentarz i dziękuję, że jesteście.
Tym razem z pozdrowieniami dla @swag_swag_swag9 ! Kocham Cię! xoxo

I jeszcze ogłoszenie zupełnie nie związane z ff: Czy ktoś z was wyjeżdża 12.07 na obóz z biura podróży Prima Tour na Węgry (Hajduszoboszlo). Jeśli znacie kogoś dajcie znać. Z góry bardzo dziękuję. (pytam z ciekawości)

wtorek, 3 czerwca 2014

Eleven.

Wybrałam złą drogę, raz czy dwa
Lecz wywalczyłam ją krwią i ogniem
Złe decyzje, w porządku
Witaj w moim żałosnym życiu
P!nk - F**kin' perfect

POV Nicole:
Słońce powoli chowało się zza blokami otaczającymi miejski szpital Lenox Hill Hospital. Z westchnieniem zamknęłam kartę pacjenta, niestarannie położoną na biurku. Jak na pierwszy dzień w pracy, po dość długiej nieobecności był to... spektakularny powrót. Kilka operacji, przy których asystowałam, kilka obchodów i nowy lekarz zajmujący miejsce Davida. Jeremy miał ponad trzydzieści lat. Był atrakcyjnym mężczyzną po rozwodzie...czego dowiedziałam się od słynnej szpitalnej plotkary Kate Winson. Wieści szybko rozeszły się po budynku, a mężczyzna sam za pewne nie wiedział jak ciekawy może być jego życiorys...
Powoli odłożyłam kartę na recepcji i udałam się do wyjścia.
-Idziesz już Nicole? - odwróciłam się słysząc znajomy głos i przystając.
-Tak Nick. Już dawno skończyłam zmianę.
-Dziwię się, że w ogóle zdecydowałaś się wrócić...po tym wszystkim.
-Musiałam coś ze sobą zrobić. Odnaleźć się w tym wszystkim...chociaż spróbować.
-Podwiozę cię.
-Nie. Poczekaj na Kate. - uśmiechnęłam się porozumiewawczo co chłopak odwzajemnił.
Nie czekając na odpowiedź bruneta, szybko opuściłam budynek. Zimny wiatr od razu uderzył w moje zmarznięte i drżące ciało. Tego dnia tylko praca trzymała mnie przy życiu. Byłam już tak zmęczona, że ledwie trzymałam się na nogach, ale nie była to nowość jeśli chodzi o moją pracę. Każdy dzień był taki sam. Wczesna pobudka, śniadanie, autobus, praca, lunch, znów praca, metro... właśnie. Metro. Rozglądając się w koło szybkim krokiem udałam się w stronę stacji. Po paru minutach stanęłam wśród spoconych kibiców, krzyczących dzieci, całujących się par i starszych pań z ogromnymi torbami. Siwy mężczyzna ubrany w błękitną bluzkę z napisem "Chelsea" podszedł do mnie i co jakiś czas tracąc równowagę i jąkając się, zaczął pytać o godzinę. Alkohol obecny w jego ciele co jakiś czas dawał o sobie znać i mężczyzna wybuchał gromkim śmiechem. W końcu kilku równie zadowolonych przyjaciół odciągnęło go i wspólnie wsiedli do nadjeżdżającego pojazdu. Tysiące ludzi przewijało się w koło, a kiedy zauważyłam tłum ludzi wpychających się do środka, zrezygnowana usiadłam na ławce. O wiele bardziej wolałam poczekać kilka minut dłużej i uniknąć kontaktu z nieznajomymi. Nie był to problem, bo transport metra wyróżniał się wysoką częstotliwością kursów i zapewniał dość wysoki standard podróży. 
Czerwone metro gwałtownie zatrzymało się. Wstałam z ławki i szybko wcisnęłam się do środka. Nie byłam pewna, czy było tu mniej ludzi, niż w poprzednim pojeździe, ale ominął mnie chociaż kontakt z napalonymi kibicami. Stanęłam opierając się o rurkę i poszukując wzrokiem pustego miejsca. Wszędzie były one jednak zajęte, więc moje zmęczone nogi zmuszone były do wysiłku. Na przeciw mnie siedziała mała dziewczynka z zainteresowaniem wpatrująca się we mnie. Jej bląd kucyki zabawnie podskakiwały, a błękitne oczy co jakiś czas przenosiły wzrok z mojej postaci na szybę przy wejściu. Nie zwróciłoby to mojej uwagi jednak wzrok dziewczynki z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej przerażony. Nie rozumiejąc o co chodzi powoli odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Powoli, jakby obawiając się czekającego na mnie zabójcę...jednak to co zobaczyłam mogłabym spokojnie uznać za straszniejsze, ale przede wszystkim za nienormalne. Za ciemną szybą stał prawie niewidoczny David. Jego wzrok pełen przerażenia, frustracji i gniewu utkwiony był we mnie. Jego dłonie ułożone były na głowie. Chłopak odwrócił się bokiem i opuścił ręce, ukazując ogromną ranę w głowie. Krew spływała po jego jasnych dłoniach i brudziła całe jego ciało.
David nie żył, a ja byłam w metrze. W ciemnym, podziemnym tunelu, zmęczona po całym dniu pracy. Jednak to co zobaczyłam wydawało się takie prawdziwe, a człowiek stojący po drugiej stronie chciał mnie ostrzec. Przestraszona podbiegłam do drzwi i nie wiedząc co robić zaczęłam w nie uderzać błagając by ktoś wypuścił mnie stąd. Była to chyba najgłupsza rzecz na jaką mogłam się zdecydować, tak na prawdę wiedząc, że metro nie ma możliwości zatrzymać się w środku tunelu. Nogi z każdą chwilą zaczynały drżeć coraz mocniej, a mój głos powoli załamywał się. Bez żadnego ostrzeżenia, moje ciało osunęło się na podłogę, a po uderzeniu z zimną posadzką przed oczami widziałam tylko otaczającą mnie ciemność. Dławiąc się łzami...zemdlałam.

*


Powoli otworzyłam ciężkie jak stal powieki i rozejrzałam się w koło. Ciemne niebo przyozdobione dużym księżycem zwisało nade mną, a pojedyncze gwiazdy idealnie widoczne, po chwili zasłonięte zostały przez twarz nieznajomego stojącego obok. Zdenerwowana poderwałam się do pozycji siedzącej i poprawiłam swój sweter. Co dziwne byłam na przystanku pod moim blokiem, co znaczyło, że nieznajomy przyniósł mnie tu ze stacji, a w dodatku wiedział gdzie mieszkałam!
Były więc trzy opcje kim mógł być:
a) policjantem od Justina;
b) policjantem od Harrego lub
c) moim zabójcą.
Nie wiele myśląc szybko wstałam i zaczęłam uciekać nie oglądając się za siebie. Kroki po chwili ucichły, a ja odetchnęłam z ulgą i wbiegłam do klatki. Nie myślałam już o schodach pożarowych i cichym wejściu do domu. Nie powstrzymując dłużej cisnących się do oczu łez, pokonywałam kolejne piętra, co jakiś czas potykając się o własne nogi. Mijając siedzących wciąż w tym samym miejscu policjantów zostałam przywitana zabójczym spojrzeniem, na które nawet nie zwróciłam uwagi. Jak szalona wpadłam do mieszkania i z impetem zatrzasnęłam drzwi. Oparłam się o ścianę i odetchnęłam kilka razy. Potrzebowałam odpoczynku. Otarłam zmęczone oczy i wyprostowałam się. Prysznic. To zawsze pomaga. Zaczęłam więc iść do łazienki, jednak mój wzrok przykuła cienka firanka falująca na wietrze. Byłam prawie pewna, że zamykałam okno... Powoli cofnęłam się do tyłu i przestraszona miałam zamiar iść po policjantów za pewne nudzących się na korytarzu. Kilka kroków do tyłu i moje ciało napotkało coś twardego...Coś to złe określenie...to był KTOŚ. W zupełnym szoku, szybko odwróciłam się w stronę "gościa" i zamachując się uderzyłam go w twarz...
W momentach takich jak ten załamuje się swoją inteligencją...bo gdyby to był zabójca...co dałoby mi uderzenie z liścia?
Przede mną stał nikt inny, jak Justin Bieber. Jego beznamiętna twarz i puste spojrzenie natychmiast przeraziło mnie. Odruchowo zrobiłam krok w tył i spuściłam głowę. 
-Ja przepraszam Justin, nie chciałam...myślałam, że to...
-Nic nie szkodzi. Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że...
-Nie Justin. To ja chcę ci powiedzieć, że przepraszam cię. Przepraszam, bo wiem, że chciałeś dla mnie jak najlepiej. Chciałeś mnie chronić, a ja okazałam brak zrozumienia...i przepraszam.
Chłopak przysunął się bliżej i przez jedną zdumiewającą chwilę myślałam, że ma zamiar mnie pocałować, jednak gwałtownie zrobił krok w tył i zażenowany odchrząknął.
-Przyszedłem powiedzieć ci, że...musisz ze mną jechać do szpitala.
-Dopiero wróciłam z pracy. - powiedziałam ze smutkiem, unikając wzroku Justina.
-Nie. Do Mount Sinai Hospital.
-Po co? - policjant westchnął i popatrzył prosto w moje oczy.
-Ellen Fontaine. Cztery dni temu zaginęła, a dziś...została znaleziona z nożem wbitym w brzuch.
Potrząsnęłam głową i przycisnęłam dłoń do ust, będąc w kompletnym szoku.
-Czy o-ona...? - wyjąkałam ze strachem, czując jak kolejna dawka emocji znajduje miejsce w moim małym ciele.
-Nie. Jej stan jest ciężki, ale żyje.
-Dobrze. Jedźmy. - bez zbędnej gadaniny wyszłam z mieszkania, czekając na chłopaka. Kiedy byliśmy już na dole odwróciłam się i z uśmiechem wsiadłam do jego auta...z udawanym uśmiechem...
-Dlaczego nie poczekałeś pod mieszkaniem? - nie odpowiedział...jakby sam zastanawiając się nad odpowiedzią.
W samochodzie poczułam się, jakbyśmy wrócili do dnia, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy.  Kiedy on był policjantem o kamiennej twarzy, a ja otumanioną ofiarą. Nie mówił nic. Wpatrywał się w drogę i unikał mojego spojrzenia. Co robił przez te kilka dni? Z kim przebywał? Czy myślał o mnie równie mocno jak ja o nim? Czy w ogóle o mnie pomyślał?
Szpital w którym znajdowała się Ellen był o wiele dalej niż miejsce naszej pracy. Wiedziałam więc, że podróż wiąże się z nocą spędzoną w Mount Sinai Hospital.
Kiedy wysiedliśmy z samochodu, Justin odszedł zostawiając mnie zupełnie samą. Nie wiedziałam gdzie poszedł, ale kobieca duma nie pozwoliła mi nawet zapytać chłopaka co mam robić. Powoli weszłam na schody, z nadzieją, że chłopak wróci się. Jednak gdy odwróciłam się jego nie było już nawet na parkingu pod budynkiem. Ze skwaszoną miną weszłam do środka i podeszłam do recepcji. Szczupła kobietka, kręciła się na skórzanym fotelu i z rozbawieniem rozmawiała przez telefon. Na brudnym blacie stał kubek z kawą, a w rogu sterta papierów i teczek.
-Zaczekaj, zaczekaj Luck. Zaraz oddzwonię. - wybełkotała do telefonu i z uśmiechem odwróciła się w moją stronę. - Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
-Dzień dobry. Gdzie leży Ellen Fontaine?
-Ellen Fontaine? - zapytała powoli przeglądając dane w komputerze. -Pani Ellen leży w sali 220. Trzecie piętro, po prawej stronie
-Dziękuję. - odpowiedziałam, odchodząc od recepcji. 
Minęłam windę i powoli weszłam na schody. Potrzebowałam trochę czasu. Nie miałam siły zmierzyć się z tym wszystkim. Każdy stopień wydawał się coraz wyższy, a jego pokonywanie stawało się coraz trudniejsze. Wreszcie, kiedy doszłam na trzecie piętro...stchórzyłam. Stanęłam na środku korytarza i nie szukając pomocy w odnalezieniu sali 220 usiadłam na czarnym krześle w poczekalni.
Ellen Fontaine...Kim była Ellen? Dziewczynę poznałam w dzieciństwie. Jej rodzice byli okropnie bogaci, a Ellen żyła w przepychu i wszystko zawsze układało się po jej myśli. Nie lubiłyśmy się. Nasze rodziny zdawały się rywalizować, a my przechwyciłyśmy to i w szkole zawsze ze sobą konkurowałyśmy. Jednak w życiu Ellen nadeszła zmiana. Jej rodzice zmarli w wypadku, a Ellen zmieniła się. Stała się samotna...i biedna. Nie miała nikogo, kto mógłby się nią zająć i miała iść do sierocińca. Pewnego deszczowego dnia zauważyłam Ellen opartą o płot swojego domu i głośno płaczącą. Nie było szansy, aby zatrzymała swój dom - jedyne miejsce przypominające jej o rodzinie. Zrobiło mi się jej okropnie żal. Zaprosiłam ją do nas do domu. Spędziłyśmy kilka godzin pijąc gorącą czekoladę, śmiejąc się, gadając, tańcząc... zaprzyjaźniłyśmy się. Z czasem stałyśmy się jak siostry i z nadzieją błagałam mamę, żebyśmy przygarnęli Ellen, ale nie zgodziła się... Dziewczyna wymykała się z domu dziecka i spędzała u mnie nawet kilka nocy pod rząd. Tak na prawdę każdy o tym wiedział, ale nam wydawało się, że trudno się tego domyśleć. Ellen wiedziała o mnie wszystko, a ja wszystko o Ellen...
Kiedy zaczęłam pracę w Lennox Hill Hospital znów spotkałam Ellen. Wciąż utrzymywałyśmy bliski kontakt, ale miałyśmy tak wiele do obgadania, że nigdy nie rozmawiałyśmy o studiach. Ellen tak samo jak ja była młodą pielęgniarką. W tym samym czasie skończyłyśmy kursy i zostałyśmy asystentkami przy operacjach. Ellen była na tyle ambitna, że wcześniej skończyła jeszcze studia lekarskie! Z wyróżnieniem, ale zawsze obawiała się pracy w swoim zawodzie. Dziewczyna była ode mnie starsza o zaledwie kilka lat, a jej kariera rozwijała się w zabójczo szybkim tempie. To ja namówiłam ją aby zaczęła pracować jako doktorka...
Patrząc więc na przebieg naszej przyjaźni każdy zapytałby, czemu nie przyjaźnię się już z Ellen Fontaine. Odpowiedź jest prosta: nie mam pojęcia. Ellen odsunęła się ode mnie. Kiedy podchodziłam do niej z uśmiechem, odchodziła obrażona, gdy do niej mówiłam, udawała, że nie słyszy, kiedy stała z innymi, a ja do nich podchodziłam, przewracała oczami, unikała mojego spojrzenia i milkła. Nie było sensu pisać, dzwonić, krzyczeć... była głucha na moje prośby...a ja nie wiedziałam co zrobiłam nie tak... 
Teraz ta myśl mnie przerastała...A jeśli... Jeśli już nigdy nie dowiem się, co Ellen miała mi do zarzucenia? Czemu mnie znienawidziła?
-Dzień dobry. Kogo pani szuka? - z myśli wyrwał mnie gruby głos, starszego mężczyzny.
-Umm dzień dobry, Ellen Fontaine. Sala 220.
-Ohh. Przykro mi, ale pani Ellen jest w złym stanie i wpuszczamy do niej tylko rodzinę.
-Ale ona...nie ma rodziny.
-Przykro mi proszę pani, ale jeśli nie jest pani z rodziny nie mogę pani wpuścić.
-Ja...rozumiem. - z westchnieniem opuściłam głowę i pozwoliłam odejść mężczyźnie.
Ciężkie powieki zaczęły sklejać się i wiedziałam, że za moment usnę, ale zrezygnowana nawet nie próbowałam przezwyciężyć snu... Opadłam na plastikowe krzesło i ze spokojem zasnęłam, a niespokojny sen przejął kontrolę nad moim ciałem.

POV Justin:
-Jak to nic nie znaleźliście w jej mieszkaniu? A kontakty? Przejrzeliście kontakty John? - ze złością kopnąłem kamień leżący na ścieżce. Ta sprawa jest nienormalna. Nic się ze sobą nie łączy i wszystko jest okropnie zawikłane. Na prawdę miałem cichą nadzieję, że to panna Ellen okaże się naszą zabójczynią, ale wszystko wskazuje, że to nie ona.
Stałem ze skrzyżowanymi na piesiach rękoma i co jakiś czas rzucałem kilka przekleństw pod nosem. Głos Johna umilkł i wiedziałem, że czeka na to co powiem, ale ja nie wiedziałem co mam powiedzieć. Stałem za szpitalem i jak jakiś tchórz ukrywałem się przed kobietą, którą ubóstwiałem. Nie wiem czy ją kochałem, bo nawet nie wiedziałem czym jest miłość... ale pragnąłem by była ze mną. Ukrywałem się przed kobietą, którą przez trzy dni obserwowałem z bezpiecznej odległości, jednocześnie zdradzając...
-Justin. Przestań o tym myśleć. Przecież nie jesteście nawet w związku. Nic was nie łączy. To tylko praca, rozumiesz? - odezwał się John, jakby czytając w moich myślach.
-Ja...sam już nie wiem. Po prostu...to było głupie.
-Wiem Justin, ale to już było. - powiedział z westchnieniem. - Po prostu tam idź, ok? My damy sobie radę.
Chłopak rozłączył się, a ja schowałem telefon. Przedzierając się przez ciemność panującą w koło doszedłem pod drzwi szpitala i rozejrzałem się w koło.
Pewnie zastanawiacie się gdzie byłem przez te trzy dni? Tiaaa. Ja też się zastanawiam.

*flashback*
-Justin! - krzyknął głos za mną. - Stary! Gdzie byłeś!
Odwróciłem się w stronę Johna i posłałem mu głupie spojrzenie, pomieszane z gniewem, nienawiścią i smutkiem.
-Odwal się. - palnąłem i zacząłem rozwalać papiery w poszukiwaniu choćby jednego papierosa.
Chłopak nic nie mówiąc podszedł do biurka i położył na nim jednego z moich ulubionych. Potem popatrzył na mnie podejrzliwie i wyszedł z gabinetu. W momentach takich jak ten na prawdę nie rozumiałem czemu miałem wyższe stanowisko. Czemu Glickman zaufał właśnie mi?...
John wyszedł z pokoju, a ja westchnąłem głęboko zaciągając się papierosem.
Nie rozumiałem swojej reakcji. Nie wiedziałem co ze mną. Dziwne uczucie przejęło nade mną kontrolę i nie rozumiałem czemu nie mogę zapanować nad emocjami. To nie było tylko to, że mnie uraziła. To nie była duma...raczej poczucie niedowartościowania. Może świadomość o bezsensowności pewnych działań? A może po prostu samotność...
Zdenerwowany wyrzuciłem niedopałek i szybko wstałem z fotela. Musiałem stąd wyjść. Chwyciłem wiszącą przy wejściu kurtkę i wybiegłem z budynku. Dobrze wiedziałem gdzie pojadę...
Mijałem przykryte ciemnością miasto i powoli oddalałem się od centrum. Szybko znalazłem się pod ogromnym budynkiem z szyldem "Khail" błyszczącym już w oddali. Był to jeden z najlepszych klubów nocnych w mieście, który jak nietrudno się domyślić, prowadzony był przez słynnego Khaila. Zaraz zapytacie, czy jako policjant powinienem być w takim miejscu. Cóż czasem trzeba poznać swojego przeciwnika w grze, a do "Khaila" przychodził chyba każdy, wliczając również bandytów, gwałcicieli i zabójców...powiedźmy.
-Justiiin! - wrzasnął wytatuowany murzyn, prowadząc mnie do baru. - Dawno cię nie było. Niech zgadnę masz jakiś problem? Ohh Justin! Przychodzisz do mnie zawsze z samymi problemami! - wrzasnął Khail udając obrażonego i grzebiąc w kieszeni. - Masz zapalimy sobie. - wrzasnął próbując zagłuszyć muzykę i podając mi starannie skręconego szluga.
Przez ciało przeszedł dziwny dreszcz, a twarz sama skrzywiła się patrząc na używkę w jego dłoni.
-Co jest stary już nie palisz?
-Nie to. Wole...coś bardziej...
-Zdrowego? Bracie żaden papieros nie jest zdrowy, nie daj sobie wcisnąć tego kitu. Ten jest po prostu...trochę silniejszy.
Westchnąłem głęboko i chwyciłem papierosa. Po chwili w mojej dłoni znikąd pojawił się kieliszek z żółtą wódką i kilka piw ustawionych obok. Kilku "ciemnych" mężczyzn stanęło w koło i zaczęło śmiać się, podchodząc do Khaila i zagadując go.
-Będę leciał Bieber. Wiesz, gdzie mnie znaleźć gdyby coś. - krzyknął i potykając się udał się za mężczyznami.
Oparłem się wygodniej o krzesło i wypiłem kolejny kieliszek alkoholu. Po całym ciele rozszedł się gorzki, przyjemny posmak. Papieros palący się w dłoni oparzył swoim końcem mój palec i odruchowo został upuszczony na błyszczące kafelki. Przygniotłem go końcem buta i znów chwyciłem kieliszek domagając się dolania napoju. Wypiłem już dość sporo i czułem, że obraz powoli staje się nie wyraźny, a myśli stają się niejasne. Nagle zza rogu wyłoniła się postać niskiej, szczupłej kobiety. Z uśmiechem podeszła do baru i utkwiła na mnie swój nieobecny wzrok. 
-Heeej. Jesteeem Jasmine. - przeciągnęła zabawnie, wyciągając w moją stronę szczupłą dłoń. 
-Justin. - odowiedziałem, niezgrabnie przyciągając ją do siebie.
Dziewczyna opadła na moje kolana i zaczęła chichotać, a jej śmiech po chwili przerodził się w uporczywe kaszlenie.
-Chyba za dużo wypiłam. - wybełkotała przerywając kaszel i siadając na krześle obok.
Chwile wpatrywała się w bar, po czym spojrzała na mnie, a właściwie na szklaneczkę, którą trzymałem w ręce. Ja też za dużo wypiłem i alkohol, co jakiś czas dawał o sobie znać.
Mimo to razem z Jasmine wypiliśmy jeszcze kilka kieliszków, po czym wstaliśmy i chwijenym krokiem weszliśmy na parkiet.
Moja partnerka owinęła swoje dłonie wokół mojej szyi i zaczęła powoli tańczyć, mimo iż muzyka na sali była dynamiczna i głośna.
-Justin... - jęknęła, po czym z jej ust uszło dziwne westchnięcie. Laska była porządnie wstawiona, albo nienormalna, bo po chwili zaczęła niezdarnie zdejmować swoją sukienkę. Chwilę stałem wpatrując się w nią i wybuchając męczącym śmiechem, po czym znów złapałem ją w talii i poprowadziłem na schody.
-Nie musimy tego robić na środku. - szepnąłem, łapiąc ją za tyłek.
Jasmine pisnęła i stanęła na palcach całując mnie w policzek. Po chwili razem weszliśmy do sypialni Khaila. Dopiero tam mogłem się jej przyjrzeć. Dziewczyna wydawała się być młodsza ode mnie. Jej bląd włosy idealnie podpięte w koka, teraz sterczały w różne strony, a jej makijaż był całkiem starty. Ubrana była w krótką czarną sukienkę z czerwonym paskiem i wyglądała trochę tak, jakby uciekła z balu maturalnego.
Jasmine szybko zdjęła buty i wskoczyła na łóżko. Nie wiedząc czemu w jej jasnych błękitnych oczach, zobaczyłem duże, zielone oczy Nicole, jej krótkie, bląd włosy, wydały się tak podobne do długich i gęstych włosów Nicole. Cała jej uroda, zachowanie, śmiech... wydały mi się, mimo absurdalności, tak podobne do Nicole... i nagle w jednym momencie zapragnąłem ją mieć... Nasze usta złączyły się, ale pocałunek jaki dała mi Jasmine, był łapczywy i gorzki od alkoholu... Dziewczyna upadła na łóżko i zaczęła szeptać coś pod nosem. Po czym szybko zdjęła swoją sukienkę i od niechcenia chwyciła mój biały T-shirt usiłując go ściągnąć. Po skończonej czynności chwilę wpatrywała się w mój tors po czym łapczywie chwyciła moje spodnie i z ogromną satysfakcją zaczęła je zdejmować...
Zapytasz "Zrobiliście to?!"... A ja ze smutkiem odpowiem: "Niestety." Pamiętam tylko, że równie szybko jak weszliśmy do pokoju, wyszliśmy z niego. Jasmine bowiem po zakończonym stosunku, przypomniała sobie, że ma chłopaka. Co więcej przyszła tu z nim. W tamtym momencie wydała się być totalną wariatką. Zaczęła latać po pokoju i wypowiadać przeróżne przekleństwa. Była zawiedziona, zła i smutna, ale ja nie czułem się lepiej. Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, jak mogłem pomylić ją z Nicole. Jak w ogóle mogłem widzieć w niej, tak idealną kobietę. Potem zdałem sobie sprawę jak dziecinnie się zachowałem. Wykorzystałem ją, bo nie mogłem mieć tego co chciałem...bo byłem samotny i zły...bo byłem znowu starym Bieberem.
Po skończonej rozmowie z Jasmine, zgodziliśmy się zapomnieć o całym tym zajściu. Jak gdyby nigdy nic wyszliśmy posępni z pokoju i rozeszliśmy się w swoje strony...
Byłem prawie pewien, że gdyby szatynka dowiedziała się o mojej "zabawie" nigdy więcej nie odezwałaby się do mnie, a ja straciłbym ją raz na zawsze... Ale czy po skończonej  sprawie Nicole i tak nie odejdzie? Prędzej czy później muszę być na to przygotowany.
Obserwowałem jak Jasmine znika w tłumie i z zadowoleniem podbiega do swojego chłopaka. Mężczyzna wydał mi się znajomy. Jego wysoka i zgrabna sylwetka, kręcone włosy i para zielonych oczu błyszczących nawet w ciemności...Harry Styles...
Niezgrabnym krokiem minąłem chłopaka, trącając jego ramie i z satysfakcją wychodząc z lokalu...
Stając na parkingu rozejrzałem się w koło i wyjmując papierosa udałem się do auta. Wsiadając do środka poczułem nagłe szarpnięcie w tył i uderzenie w brzuch. Zaśmiałem się głośno w twarz Harrego i z podwojoną siłą uderzyłem go w twarz. Z jego nosa popłynął strumień krwi, a ja uśmiechając się szyderczo wsiadłem do auta i nawet nie patrząc na chłopaka odjechałem z piskiem opon...

Tak zakończył się pierwszy dzień...Kolejne przebiegały podobnie, z wyjątkiem spotkań z Harrym i jego dziewczyną...ani żadną inną.
Noce spędzałem mocno pijany u Khaila, a budziłem się w przeróżnych miejcach, z czego ogromna wanna wypełniona żelkami, była chyba jednym z najdziwniejszych...
Ranki spędzałem za biurkiem. Po skończonej papierkowej robocie, nawet bez śniadania jechałem pod dom Nicole i spędzałem tam kilka godzin w zasadzie obserwując zasłonięte okno. Co jakiś czas pomiędzy godziną dziesiątą, a dwunastą Nicole kilka razy podchodziła do okna i miałem wrażenie jakby patrzyła na mnie. Po chwili jednak chowała się i znów zdawało mi się, że to tylko mój zakochany umysł płata mi figle...bo w końcu był zakochany?...Prawda?


Ahh i czas na tłumaczenie...
Moi drodzy ogromnie przepraszam za tak duże opóźnienie, ale jak wiecie rok szkolny kończy się i dopiero korzystając z mojej choroby miałam czas na napisanie rozdziału. Nie jest za dobry, ale jest haha. (W wakacje to wszystko nadrobię...)
Kolejna sprawa wygląda tak. 
Do mojego bloga dostęp ma każdy i nie ukrywam, że dużo osób o nim wie. Mówiąc otwarcie, to cholernie trudne zabierać się za TE sceny wiedząc, że ludzie z twojej klasy je czytają. Dlatego otwarcie proszę
JEŚLI JESTEŚ MOIM ZNAJOMYM OPUŚĆ TĘ STRONĘ (z wyłączeniem Dominiki i Natalii)
A no i notka od autorki nie obędzie się bez podziękowań! Jesteście wyjątkowi i wspaniali! Dziękuję wszystkim, którzy komentują! Dziękuję za miłe słowa na tt czy asku! Dziękuję, że dołączyliście do grupy na stronie i że wpisaliście się do listy informowanych! Po prostu dziękuję, że jesteście! To wy zachęcacie mnie do dalszej pracy! Kocham was!




środa, 30 kwietnia 2014

Ten.

"Dobrze wiem, że czasem bardzo trudno mnie kochać
Ale chyba łatwo zobaczyć miłość w moich oczach
Mam ją tylko dla ciebie, całe serce dla ciebie mam
Wszystko dla ciebie, jak wiele, może nawet nie wiesz
Bo jestem typem raczej zamkniętym w sobie
Więc skoro narzekasz na to, bo cię niepokoję
Nic nie mówię, z boku stoję, myślę o czymś
Szczerze, że masz piękny uśmiech i piękne oczy"


POV Nicole
Powoli przetarłam zaspane oczy. Blask słońca przedzierał się pomiędzy zasłonami. W pokoju panowała cisza i spokój. Nie było tu Justina. Tylko ja. Ja i moje myśli.
Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się na myśl o wczorajszym pocałunku. Jego miękkie i ciepłe usta lekko muskające moje trzęsące się i zimne wargi. To było...coś innego niż te wszystkie pocałunki, choć nie było czuć tej słynnej książkowej "magii".
"Pewnie dlatego, że dla niego to nic nie znaczyło. To był pocałunek pocieszenia, a ty jesteś tak samo naiwna jak te wszystkie dziewczyny." - odezwał się mój niespokojny umysł, jednak jego przemyślenia przerwał odgłos burczącego brzucha. Zerwałam się na równe nogi i z nieopisaną energią wybiegłam z pokoju. Rozejrzałam się po pustym korytarzu i zeszłam po schodach. Na kanapie zostałam zgiętego w pół Justina. Na chwilę przystanęłam i z uwagą zaczęłam przypatrywać się jego idealnej twarzy. Kilka pieprzyków, mocno zarysowana szczęka, długie rzęsy, grube brwi i piękne czerwone usta. Po prostu idealny...
Z moich ust uszedł dziwny pisk zachwytu, po czym odwróciłam się na pięcie i zrobiłam kilka kroków w stronę kuchni. Więc, do roboty!

POV Justin
Zapach jedzenia obudził mnie ze spokojnego snu. Moje oczy potrzebowały kilku chwil, aby przyzwyczaić się do światła padającego z dużego okna naprzeciw. Podparłem się na łokciach, a mój wzrok od razu podążył w stronę kuchni. Na stole stało idealnie przygotowane śniadanie. Gorąca kawa w dwóch wysokich kubkach, stos naleśników, pachnący bekon i inne pyszności. To wszystko stało TU, u mnie w domu! Uszczypnąłem się lekko i rozejrzałem dookoła dokładnie analizując, czy przypadkiem nie śnię. Nie zrozumcie mnie źle, ale dla samotnego faceta, który od wyprowadzki od matki jada szybkie śniadania w barach...to było coś.

Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło mnie kiedy gdzieś na górze usłyszałem szmer...odkurzacza. Od razu popędziłem na górę i dopiero będąc na schodach zorientowałem się jak głupi byłem. Zrobiła to! Nie wierzyłem w to, a jednak! Panie i panowie Nicole Margaret Hale właśnie posprzątała mój dom! Z ogromnym uśmiechem wróciłem na schody i wbiegłem na górę, gdzie smukła postać siłowała się z czerwonym urządzeniem.
-O hej. - powiedziała skrępowana. - Nie chciałam cię obudzić. C-coś n-nie tak? - wybełkotała patrząc na moją uśmiechniętą twarz.
Za pewne wyglądałem jak pięcioletnie dziecko, które dostaje upragnionego lizaka...
-Czy ty posprzątałaś mi dom? - zapytałem z niedowierzaniem.
-Tak...Czy...to źle?
-Miałem ci pomóc.
-Spałeś, a ja nie miałam co robić... - zaśmiałem się przyjaźnie i pomogłem jej schować odkurzacz do schowka.
-Dziękuję. I dziękuję też za śniadanie.
-No właśnie! Śniadanie, którego nie zjadłeś!
Zaśmialiśmy się i wspólnie zeszliśmy na dół. Chwilę później siedzieliśmy przy błyszczącym stole, przykrytym białym, wypranym obrusem. "Musiałem spać dość długo, skoro zdążyła zrobić to wszystko." - pomyślałem.
-Nie wiedziałam co lubisz jeść, ale chyba każdy lubi jeść naleśniki.
Zaśmiałem się serdecznie.
-Jest wspaniale! - Bo było. Tak wiele myśli krążących po mojej głowie, w tym momencie zatrzymały się tylko na jednej. "Życie z taką kobietą musi być jak w raju!" Jednak chwilę potem, wypowiedziała słowa, które na stałe odebrały mi nadzieję, że zostanie tu. Ze mną.
-Udało mi się wynająć mieszkanie. Nie duże. Jeden pokój, kuchnia i łazienka, ale to zawsze coś. Własny zakątek, w którym mogłabym się podziać.
-Ohhh...
-Tak. Chciałabym, żebyś pomógł mi przenieść kilka mebli z mieszkania Davida...i mojego. - powiedziała zabawnie marszcząc nos. Nie chciałem wypuszczać tej dziewczyny z moich czterech ścian. Chciałem, żeby została.
-Czy to bezpieczne?
-Przenoszenie mebli? - zapytała z uśmiechem.
-N-nie...mieszkanie. Przecież pamiętasz tego SMS'a...i...ja muszę rozejrzeć się po okolicy.
-Daj spokój Justin! Nie mogę być dla ciebie wiecznym problemem. - posłała mi uśmiech i zebrała brudne naczynia kierując się do zlewu.
Gdyby wiedziała jak wielkim ułatwieniem była. Nadzieją i pragnieniem...jednak nie dowie się o tym. Nigdy. Ze smutkiem odszedłem od stołu i usiadłem na kanapie.
-Nic mi nie będzie. - wzdrygnąłem się słysząc głos dziewczyny oddalony o zaledwie kilka centymetrów.
-Chciałbym w to wierzyć.
-Więc uwierz.

W pokoju zapadła nieznośna cisza. Spojrzałem na siedzącą obok dziewczynę i poczułem potrzebę rozmowy. Rozmowy z nią. -Kiedy byłem mały mama zawsze mówiła: "Uwierz w siebie. Uwierz w swoje marzenia i nigdy się nie poddawaj. Nigdy nie mów nigdy." Wiesz co... - zerknąłem na Nicole - uwierzyłem i to nic nie dało.
-Wiara to pojęcie względne. Można wierzyć w co się chcę. Dla jednych to odczucia, dla innych herezje...Widocznie nie pomogłeś swojej wierze.
-Czekaj, co masz na myśli?
-Ty tylko marzyłeś i wierzyłeś, a twoim zadaniem było wstać i spełniać swoje marzenia i rozwijać samego siebie... - przerwała na chwilę i popatrzyła w inną stronę - Ale ty przecież spełniłeś swoje marzenia?
-Nie do końca.
-Nie chciałeś być policjantem?
-Zawsze chciałem być hokeistą. Kiedyś myślałem też żeby zostać piosenkarzem, ale teraz już chyba każdy zaczyna sprawdzać się w tym zawodzie. - posłałem jej uśmiech, który odwzajemniła.
-Więc...czemu jesteś policjantem? - dodała po chwili.
-Mój ojciec robił dokładnie to co ja, wiesz? Zawsze myślał, że jest najlepszy i nie dopuszczał do siebie myśli, że coś może pójść nie tak. Ale poszło... Zginął na jednej z akcji. Patrzenie na ten ból w oczach matki i przerażenie na twarzach rodzeństwa...to było trudne.
Popatrzyła na mnie. Jej oczy zaiskrzyły. Zrozumiała. Uśmiechnąłem się na myśl jak wiele wiem już o tej dziewczynie...
-Więc mścisz się? Na kim?
-Na ludziach bez serca. Ojciec był świetnym policjantem. Przed śmiercią oddał jeszcze jeden doskonały strzał...zabił tego człowieka. Ale kiedy dorosłem coś mówiło mi, że muszę dokończyć to co zaczął. Muszę odnaleźć tych ludzi i zemścić się. Mój ojciec nie był w końcu jedyny...
Pokiwała głową i otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś jeszcze. Rozmowę przerwał głośno dzwoniący telefon. Podrapałem się po karku i cicho przepraszając wyszedłem z pokoju.
-John. - stwierdziłem przykładając słuchawkę do ucha.
-Siema stary. Co tam?
-Dzwonisz na pogaduchy? - zaśmiał się głośno
-Będziesz miał kontakt z panną Nicole?
-Ehhh sądzę, że tak. - odpowiedziałem spoglądając w stronę dziewczyny krzątającej się po pokoju.
-Bieber?
-No co?
-O co chodzi?!
-O nic dlaczego ma o coś chodzić. - odpowiedziałem kierując się do wyjścia i powoli wychodząc na powietrze.
-Gdzie jest Hale?
-Uważałem, że jest zagrożona. Musiałem działać.
-GDZIE ONA JEST?!
-U mnie w domu, ok? - powiedziałem tak cicho jak się dało i usiadłem na schodach.
-Justin...jest coś między wami? - powiedział wyraźnie rozbawiony.
-Zachowujesz się jak jakaś świetna przyjaciółeczka.
-Robiliście to? Justin robiliście to? - pisnął do słuchawki i zaczął się histerycznie śmiać.
-Nie bądź zelotą* - westchnął głęboko i zaśmiał się jeszcze raz.
-Ransom cię zabije.
-Nie dowie się. Dziewczyna jeszcze dziś wyjeżdża.
-Ok. To teraz nowinki. - powiedział zabawnie udając głos kobiety. - Wendy Hale odezwała się. Nic jej nie jest. Miała problem z telefonem.
-Wierzysz w to?
-Ma żelazne alibi, a nie wydaję mi się, żeby miała w planach zabójstwo siostry.
-Nigdy nie wiadomo.
-I jeszcze. Ellen Fontaine, kojarzysz?
-Stara przyjaciółka Nicole.
-Tak.
-Co z nią?
-Zaginęła.
-Cholera. Człowieku! Wysłałem was żebyście ją pilnowali i co?!
-Justin. Spokojnie. Znajdziemy ją.
-Ale kurwa pewnie już nie żywą! - wrzasnąłem ze złością i potarłem skronie. -Dzwoń jak będziesz coś wiedział.
Powoli wróciłem do domu, gdzie Nicole właśnie zakładała buty.
-Dokąd idziesz?
-Dokąd idziemy. - poprawiła mnie posyłając mi zabójczo piękny uśmiech i chwytając torbę.
-Więc gdzie idziemy?
-Przenieść moje meble! Już zapomniałeś? - powiedziała rozbawiona ciągnąc mnie za ramie. Jak mogłem w tym momencie popsuć jej humor? Jak mogłem powiedzieć o zaginięciu Ellen Fontaine...

*

W pokoju rozbrzmiał głośny śmiech dziewczyny. Najpiękniejsza muzyka dla uszu.
Z radia wypłynęły kolejne dźwięki piosenki, a ona znów zaczęła skakać jak szalona. Na chwilę zatrzymałem się i stawiając kolejną szafkę obserwowałem ją z uwagą. Czysta perfekcja. Jej włosy były poczochrane jak u małej dziewczynki, w oczach widoczne były małe iskierki, szczupła sylwetka poruszała się chaotycznie, a jej wysoki głos roznosił się po całym pokoju.
-Justin teraz refren! Zaśpiewasz ze mną? - krzyknęła podbiegając do mnie i kręcąc się w koło
-J-ja nie umiem śpiewać. - odpowiedziałem unikając jej wzroku.
-Daj spokój ja też nie umiem. - zaczęła się śmiać co odwzajemniłem i razem z nią zacząłem śpiewać tekst dobrze znanej piosenki.

**It's a quarter after one, I'm all alone and 
I need you now
Said I wouldn't call but I lost all control and
I need you now
And I don't know how I can do without
I just need you now


Piosenka ucichła, a dziewczyna nie przestając się uśmiechać zdumiona odwróciła się i popatrzyła na mnie.
-Mówiłeś, że nie umiesz śpiewać.
-Bo nie umiem. Ale pamiętaj, że rozważałem zawód piosenkarza. - zaśmialiśmy się i wróciliśmy do układania przedmiotów.
-Na prawdę masz świetny głos. - powiedziała nie przyjmując odmowy i wychodząc do kuchni.
Mieszkanie, które wynajmowała było na prawdę nie duże. Nie wszystkie meble mieściły się w nim, a Nicole była najbardziej zrozpaczona kiedy okazało się, że jej dużej, białej szafy nie da się wnieść przez wąskie drzwi. Ściany pomalowane były na jasne kolory. Mieszkanie składało się tylko z dużego salonu, który był również nową sypialnią dziewczyny. Na prawdę stało się dla mnie nie zrozumiałe czemu postanowiła wynająć właśnie ten lokal. Chciała być bezpieczna, ale czy właśnie tu była?
-Kiedy sprzedajesz dom? - zapytałem wchodząc za nią do kuchni.
-Podobno już się ktoś zgłosił. Mam tylko opróżnić szafy i koniec.
-Sprzedajesz go z meblami?
-Większość była kupiona za pieniądze Davida. Nie potrzebuję ich.
Spojrzała się na mnie otwierając lodówkę.
-Pominęłam jeden szczegół. Nie mam nic do jedzenia.
-Więc? Zakupy?
-A mógłbyś?
-Prywatny ochroniarz do usług. - powiedziałem zabawnie kłaniając się i wyciągając do niej dłoń.
-Nie pajacuj! To poważna sprawa. - pisnęła, po chwili wybuchając śmiechem i szybko przechodząc przede mną. Zarzuciła na ramiona kremowy płaszczyk i założyła pasujące kolorem szpilki. - Idziemy? - zapytała otwierając drzwi.
Kiwnąłem głową i przechodząc przed dziewczyną wyszedłem z mieszkania, które po chwili zamknęła.
Blok w którym znajdował się nowy 'apartament' Nicole znajdował się na obrzeżach dzielnicy Manhattanu. Spokój i cisza nie były obecne nawet w tej części Nowego Jorku i zacząłem już tracić nadzieję, że gdzieś jeszcze w tym mieście jest miejsce takie jak mój dom.

Droga do najbliższego supermarketu zajęła nam zaledwie pięć minut. W środku panował zamęt. Setki ludzi przedzierało się między sobą, biegło do kasy i rozmawiało głośno, przekrzykując muzykę. Nicole szybko wymieniła kilka produktów, które miałem kupić, a sama poszła do kolejnej alejki pchając duży wózek.


POV Nicole
Uwielbiałam zakupy. To jedna z moich fobii. Byłam zakupoholiczką. Większość kobiet uwielbia robić zakupy. Zaglądanie na półki, przymierzanie sukienek, butów, płaszczy, kurtek, czy nawet proste zakupy spożywcze dają nam po prostu satysfakcję, a w dodatku za każdym razem dają nową okazję do zmiany albo poprawy własnego wizerunku.
Mimo wszystko preferowałam spokojne zakupy, bez setki ludzi popychających się i na około wjeżdżających sobie na nogi wózkami. Szybko mijałam kolejne rzędy półek i brałam tylko potrzebne rzeczy.

Mijając alejkę z nabiałem moją uwagę przyciągnęła czarna postać bez wózka stojąca w rogu marketu. Jej oczy utkwione były we mnie, jednak kiedy zauważyła, że przyglądam się jej skryła się za sklepowymi półkami.

Westchnęłam i nerwowo przygryzłam wargę. Starałam się zapomnieć o nieznajomym, jednak mój strach z każdą chwilą zwyciężał i modliłam się w duchu, żeby zza rogu wyszedł Justin. Jak na złość nigdzie nie było chłopaka i zdenerwowana zdecydowałam się iść do kasy. Kiedy tylko skręciłam w jej stronę usłyszałam stuknięcie i przerażona odwróciłam się natychmiast do tyłu. Westchnęłam z ogromną ulgą kiedy okazało się, że to tylko starsza pani, która zawadziła o półkę i przewróciła kilka butelek. Uprzejmie zwróciłam się do niej i podałam jej leżące na ziemi napoje, po czym popchnęłam swój wózek i dalej udałam się do kasy. Minęłam już środek sklepu, kiedy znów usłyszałam stuknięcie, które zignorowałam. Na moje nieszczęście nie była to starsza pani. Nieznajoma osoba pchnęła mnie na półkę przed nami i para znajomych oczu pojawiła się naprzeciw mnie.

Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się. Parę razy uderzyłam oprawcę kolanem i szybko pchając wózek zaczęłam uciekać. Jeśli w tym momencie zastanawiasz się czemu uciekam z wózkiem w obliczu zagrożenia, bez problemu udzielę ci odpowiedzi. Jedzenie to druga, zaraz po zakupach najważniejsza rzecz w życiu kobiety i nie miałam zamiaru porzucić ulubionych przysmaków tylko dlatego, że gonił mnie psychopata. Minęłam ostatni rząd półek i zdyszana wybiegłam na główną alejkę. Dobrze słyszałam, że nieznajomy się zbliża więc nie wiele myśląc wysunęłam jedną z puszek ustawionych na siebie i odbiegłam w bok. Huk rozniósł się po całym sklepie a nieznajomy upadł tak że jego kaptur prawie odkrył jego twarz. Z ulgą stanęłam przy pustej kasie i zapłaciłam za zakupy. Kiedy wyszłam ze sklepu zauważyłam Justina do którego od razu podbiegłam. Czarnej postaci nie było już w sklepie, ale wiedziałam, że gorzko pożałuję tego co zrobiłam, nieznajomy zemści się, a nasza gra nabiera w tym momencie przerażającego tempa. Loteria już nie jest zabawą.

W drodze powrotnej opowiedziałam wszystko Justinowi i chwilę kłóciłam się z nim, bo nie chciał abym zwracała mu pieniądze za drugą połowę zakupów, którą dla mnie wykonał, ale cóż. Czy wspomniałam już, że zawsze wszystko musi być po mojej myśli?

Po wejściu do mieszkania zapragnęłam wziąć prysznic, obejrzeć jakiś film i przede wszystkim pobyć sama, jednak policjant uparcie wszedł ze mną do domu i nie spuszczając ze mnie wzroku śledził każdy mój ruch. Martwił się? Przecież to była jego praca...choć to jak zachowywaliśmy się powoli wyszło poza jego pracę.
-Justin...Czy mogłabym...no wiesz...?
-Aaa ok nie przeszkadzaj sobie. - chłopak usiadł na kanapie i włączył telewizor.
-Nie chodziło mi...czy mogłabym pobyć sama? - powiedziałam stając naprzeciw niego. - Chciałabym żyć mimo wszystko normalnie, a nie z policjantem pod jednym dachem.
To go zabolało. W oczach błysnęły iskierki, przez co jego oczy wydały się ciemniejsze. Zacisnął szczękę, a jego mięśnie napięły się. Jednak mimo tego obcy człowiek wyczytałby z tej twarzy tak mało...
-Po tym zdarzeniu uważasz, że to bezpieczne?
-Nie wiem już co jest bezpieczne, ale nie mam zamiaru zostać do końca życia zamknięta w klatce.
-Nikt nie karze ci być tu do końca życia.
-Justin.
-Zachowujesz się tak jakbyśmy byli przyjaciółmi! Przestań do cholery!
-A nie jesteśmy?
-Podobno jestem tylko zwykłym policjantem. - zrobił naburmuszoną minę, jednak nie żartował. Był na prawdę wkurzony. A ja nie wiedziałam...nie wiedziałam co mam powiedzieć. "Nie Justin. Dla mnie jesteś kimś więcej. Już nawet nie wiem czy przyjacielem..."? To miałam mu powiedzieć. Z rąk doktora przejść w ręce gliny? Nie, to chyba nie za dobry pomysł.
-Po prostu poprosiłam o parę godzin wolności. - zaśmiałam się naiwnie licząc, że odwzajemni mój uśmiech.
-Pewnie. Ile tylko zechcesz.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł...wyszedł pozostawiając mnie w osłupieniu, przestraszoną i znów samotną, ale tego chciałam, prawda? Chociaż na kilka godzin.

*

Jednak minęły trzy dni. Trzy dni nie odbierał, nie oddzwaniał, nie przychodził...a ja? Ja nie martwiłam się o siebie. Nie bałam się, że w nocy napadnie mnie mój zabójca...bałam się o niego. Wysyłał tylko patrole, które rano i wieczorem sprawdzały tylko czy wszystko w porządku i jak przypuszczam całe dnie stały pod moim blokiem. Lecz nie czułam się bezpiecznie. Kiedy nie było go obok czułam się jakbym była w zagrożeniu, a w dodatku jakby mi czegoś brakowało...jakiejś części siebie.

Czwartego dnia postanowiłam, że nie mogę tak żyć. Nie mogę wciąż siedzieć w domu, zamartwiać się i myśleć o nim.

Z samego rana wstałam z nową energią, pobiegłam do łazienki i szybko wyszykowałam się do wyjścia. Tego dnia przywitało mnie słońce z całych sił przedzierające się przez kremowe rolety i przyjemnie ogrzewające pomieszczenie. Założyłam więc spodnie nad kostkę i luźną szarą tunikę. Włosy spięłam w wysokiego kucyka i tradycyjnie założyłam ulubione kremowe szpilki. Wychodząc chwyciłam jeszcze torbę i oto ja! Nicole Hale gotowa do wyjścia. Gotowa do normalnego życia. Bez wspomnień, bez mężczyzn. Żyjąca swoją pracą i zakupami. Westchnęłam głęboko i zamknęłam mieszkanie. Nareszcie opuściłam swoją klatkę.

Szybko pobiegłam na schody, na których z daleka zauważyłam policjanta siedzącego na jednym z niższych stopni. "Nie pozwolą mi wyjść".
Pomysł który wpadł do mojej głowy był głupi, spontaniczny, ale przede wszystkim skuteczny. Zeszłam schodami pożarowymi.
Będąc na dole rozejrzałam się jeszcze w koło czy nie zostałam zauważona i szybko pobiegłam na przystanek. Wsiadłam do nadjeżdżającego autobusu i kolejny raz westchnęłam. Udało się.

Pół godziny później autobus zatrzymał się na przystanku pod miejskim szpitalem Lenox Hill Hospital. Zadowolona z siebie weszłam do budynku, jednak od razu przy wejściu czekała na mnie nie miła niespodzianka...
-Dzień dobry panno Nicole. - powiedział z uśmiechem wymalowanym na twarzy, a ja spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
-Dzień dobry panie Styles. - odpowiedziałam próbując minąć mężczyznę, jednak uniemożliwił mi to zasłaniając swoim ciałem wejście.
-Gdzie pańska obstawa?
-Słucham?
-Gdzie pan Bieber?
-Myślę, że pan lepiej wie. W końcu to pan z nim pracuje. - zaśmiał się gorzko i wsadził ręce do kieszeń.
-Skąd pan wiedział, że tu będę?
-Nie tylko Bieber ma swoich ludzi.
-Obserwujecie mnie?
-Dla pani dobra.
-Póki co wszystko co robicie jest dla 'mojego dobra' a nie przynosi korzyści.
-Powinna pani posłuchać Biebera i zostać w domu.
-I co teraz weźmie mnie pan do domu? Nie mogę nawet iść do własnej pracy?
Pokręcił przecząco głową i uniósł brwi.
-Ja nie jestem pani niańką. - odpowiedział poprawiając kurtkę i mijąc mnie. - Zostawię to zadanie Bieberowi. - krzyknął wsiadając do samochodu zaparkowanego przy samym wejściu.



*gorliwy, fanatyczny entuzjasta, wyznawca jakiejś idei lub religii. 
  tu - dążenie Johna do tego, aby Justin był w związku z Nicole i ciągłe myśli o seksie.

**fragment piosenki  Lady Antebellum - Need You Now
   tłumacz.
 Jest kwadrans po pierwszej, jestem zupełnie sama i potrzebuję Cię teraz
 Powiedziałam że nie zadzwonię, ale zupełnie straciłam kontrolę i potrzebuję Cię teraz
I nie wiem, jak mogłabym obejść się bez tego
Ja po prostu potrzebuję Cię teraz



Witam Was z nowym rozdziałem Lottery. Specjalnie dla Was jest to coś dłuższego i trochę innego niż zwykle. Jestem zadowolona z czasu w jakim rozdział zostaje dodany, tym bardziej, że mieliśmy próbne sprawdziany co było dla mnie dość ważne, bo mają być oceniane...:/

+ Wiem, że chcecie więcej romansów i scen Justin/Nicole. Jednak zrozumcie. Pisanie jest moją pasją i nie chcę przesłodzić scen w rozdziałach. Już i tak wydaje mi się, że ten cały pocałunek w poprzednim był...nie na miejscu....haha

Jak myślicie gdzie podział się Justin?
Co dalej będzie z Harrym?
I jak zachowa się Nicole?

Zachęcam was serdecznie do dołączenia do grupy obserwatorów bloga oraz do obejrzenia zwiastunu https://www.youtube.com/watch?v=gZSWteSCpuw
Kocham Was i dziękuję! :***